Wbrew pozorom tytuł nie jest sucharem. To tak naprawdę opis prostej sytuacji obrazującej pewne ekonomiczne założenia. A nie mówiłem, że nie zawsze trzeba komplikować?
Jak co roku o tej porze wybrałem się nad polskie morze…
Wróciłem wczoraj z „Bożego Ciała” – dłuższego weekendu. Słońce dopisało, chociaż wcześniej miałem spore obawy. Standardowo powrót trwał 7 godzin, a z tego co wiem od znajomych mój czas nie był rekordem.
Mieliśmy bazę wypadową we Władysławowie, ale jeździliśmy między nadmorskimi kurortami. I tak odwiedziliśmy między innymi Jantar Gdynię…
Gdynia jak Gdynia – na co dzień, również poza sezonem tętni tam życie, hula gastronomia. Więc tutaj w restauracjach poziom był taki jak być powinien – dobra obsługa, ceny normalne. Konkurencja nie śpi, o klienta trzeba dbać.
Ale weźmy taki Jantar… Ceny wysokie, szczególnie że podawana należność za rybę podawana jest za za 100 g. Na rachunku chyba doliczana waga panierki plus jakiś ołów bo wartość na rachunku to istna tragikomedia. Połowy pozycji w menu nie ma, napojów też. Obsługa tragiczna a stoliki wycierane przez kelnerkę kopcącą e-papierosa. A tłumy….. o Panie!
Przecież wiedziałem, że tak będzie…
Czy ja mam pretensję o to? Mam, bo wybitnie zwracam uwagę na obsługę klienta – takie skrzywienie zawodowe.
Czy ja jestem zdziwiony? Oczywiście, że nie. Jak to mówił Bill Clinton – „Ekonomia, głupcze…”.
Jeżeli jesteś jedną z tych osób, którym łezka w oku się kręci na myśl o PRL’u … to w sumie nie wiem dlaczego czytasz blog menedżerski (toż to pochwała biznesu i bądź co bądź kapitalizmu). Jednak jeżeli rozumiesz prawa rynkowe to pewnie wiesz czym różni się dzisiejsza gospodarka od tej czasów słusznie minionych.
Dzisiaj mamy konkurencję. Żeby mieć klienta trzeba o niego zabiegać. Czasem zawalczyć ceną. Zrobić jakiś ukłon w jego stronę. Za PRL’u tego nie było bo monopol deprawuje, podobnie jak władza.
A nad polskim morzem… mamy oligopol. Czyli kilku graczy, którzy rządzą rynkiem. Nie zjesz ryby u nas? To nie zjesz nigdzie! Nie pasuje Ci coś? Mamy już w kolejce dwudziestu innych. Jest szalenie duży popyt a podaż ograniczona. Jest kilka knajpek, gdzie ludzie są uprzejmi, jedzenie smaczne, ceny znośne – ale tam masz zazwyczaj wielkie kolejki.
Jak wspomniałem, ja się w ogóle nie dziwię obecnej sytuacji w nadmorskich kurortach. Niestety w Polsce wciąż pokutuje myślenie w o pracy w kategorii przymusu… Nie u każdego, ale w wielu przypadkach tak jest. I wtedy, jeżeli ktoś nie musi się starać to się nie stara. Skoro widać to w przypadku większych biznesów (a widać) to tym bardziej będzie widać to w przypadku sezonowych knajp.
Powiem szczerze, że trochę się boję tegorocznych wakacji. Jeżeli będzie problem z wyjazdami zagranicznymi to obawiam się, że knajpy i inne „plażowe biznesy” jeszcze bardziej puszczą wodze fantazji.
Z drugiej strony jestem rozczarowany i jest mi zwyczajnie przykro. Był kryzys, restauracje zamknięte. Była mobilizacja ludzi, aby jakoś pomóc. Kryzys na dobre się nie skończył, a już mamy powrót do patologicznych zachowań.
Mówiłem też, że tych patologii nie widziałem w Gdyni. Myślę, że klasę pokazałby też Gdańsk czy Sopot. Nie obawiam się też jeżeli chodzi o restauratorów bez dostępu do morza. Jeżeli w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu źle karmisz i za nic masz klienta 0 to szybko znikasz z planszy.
Słowem podsumowania – czekam na czasy, kiedy Polacy zrozumieją, że biznes to wymiana. Że nie warto posługiwać się oszustwem i naciągactwem. Że żeby zarabiać – trzeba coś od siebie dać.